Indywidaulne impresje na temat kina polskiego
“Siedem kobiet w różnym wieku” Krzysztofa Kieślowskiego to dla mnie tylko pozornie film o przedstawicielkach płci słabszej. Owszem, to kobiety są bohaterkami, ale równie dobrze mogliby to być mężczyźni. Bo wydaje się to być film o tresurze jakiej w ciągu życia poddawany jest każdy z nas. Symbolicznych siedem dni tygodnia i siedem etapów życia staje się metaforą czy parabolą ludzkiego losu... Rodzimy się pełni energii, nastawieni przede wszystkim na zaspokajanie własnej przyjemności. Trochę w formie zabawy, trochę pobłażliwie, bo przecież ma się do czynienia z dzieckiem, jesteśmy przygotowywani do tego jak poprawnie się zachowywać. Z biegiem lat nastawienie do nas , przejawiane przez rodziców czy nauczycieli zaczyna się zmieniać. W końcu od lat jesteśmy “edukowani”, więc zniecierpliwienie i frustracja naszych opiekunów, gdy nie zachowujemy się “jak trzeba” wzrasta. A my, chcąc uniknąć uwagi w dzienniczku albo odebrania kieszonkowego, staramy się dostosować do żywionych w stosunku do nas oczekiwań. Potem przychodzą kolejne etapy życia. Poznajemy naszych chłopaków czy dziewczyny, poddajemy się gdy nie mamy już siły przytłoczeni nadmiarem obowiązków, rywalizujemy z kolegami z klasy, czujemy smutek, gdy zostaniemy zepchnięci na margines, wreszcie sami stajemy się tymi dorosłymi, którzy czegoś wymagają i o coś się nas czepiają. Wizja smutna jak smutne są oczy baletnic z czwartku. Dlatego warto po obejrzeniu tego filmu zastanowić się, czy chcemy, żeby nasze życie było tak przewidywalne? Czy w ogóle da się to zmienić? Niestety, nie znam jeszcze odpowiedzi na to pytanie.